Rozpłakałam się tak bardzo...Tak bardzo chciałam kogoś przytulić,tak bardzo tęskniłam za bratem i nagle...nagle się pojawia.Mama nie wierzyła wszyscy mi nie wierzyli,rozmawiam z mamą a ona mi tłumaczy,że nikogo u nas w domu nie było,że powiedziałam "Wychodzę" i poszłam,ale...musi być jakieś racjonalne wyjaśnienie przecież Go widziałam nie zwariowałam...chyba tak ?
-Mamo ale.../Zaczęłam opowiadać/
/Następnego dnia.../
Psycholog siedzi na jednym z foteli i stuka długopisem w blat stołu,a ja...mam już dość zadaje tyle głupich pytań i do tego stwierdził,że było mi tak brak brata,że Go wymyśliłam...ehh...
Ale,przecież mogłam Go dotknąć...rozpłakałam się i poszłam do pokoju,wzięłam tabletki na uspokojenie i poszłam spać,gdy zasypiałam słyszałam głosy jak przez mgłę,były zmulone i wyraźnie wyciszone...Usiadłam w koncie i zaczęłam płakać.
Boże,to nie może być prawda,to nie dzieje się na prawdę...uklękłam i odwinęłam rękaw,z półki wyjęłam dno,a z dna żyletkę,patrzyłam się na nią długo...tak bardzo za nim Boże tęsknie,tak bardzo byłam zrozpaczona,że nie zauważyłam jak zaczęłam robić długie głębokie cięcia i nagle zakręciło mi się w głowie i upadłam...Boże zaprowadź mnie do mojego braciszka.
Ten dzieciak mnie potrzebuje,wiem to....